Relacja - Komediodramat w czterech aktach
(osoby dramatu - DRAMATIS PERSONAE - wszystkim znane)
AKT I (poniedziałek, 22.08)
Mamy piękny poniedziałkowy poranek. Wszyscy - zarówno mieszkańcy Wyr jak i lud pobliskich miast i wsi - zbieramy się w kościele o 7.00, by wspólnie uczestniczyć we Mszy świętej i prosić o błogosławieństwo na drogę do Częstochowy. Po uroczystej Eucharystii każdy z nas otrzymuje identyfikator ze swoim imieniem i żółtą chustę- symbol naszej pielgrzymki. Jest przy tym małe zamieszanie, ale w końcu wszyscy wychodzimy z kościoła gdzie czeka na nas ksiądz proboszcz, który błogosławi i zrasza nasze głowy chłodną wodą święconą. Ustawiamy kolumnę tuż za krzyżem, pełni optymizmu i radości, ze śpiewem na ustach, wyruszamy na Jasną Górę. Nad naszym bezpieczeństwem czuwa nie tylko Boża Opatrzność, lecz również nasi niezawodni fankowi: Adam, Damian i Klaudiusz. Mijamy domy, pola i mieszkańców idących do pracy i maszerujemy w rytm muzyki, którą serwuje nam ZAWSZE pełen energii Mazik. Przez całą drogę towarzyszy nam również radio TEREFE FM, w którym co godzinę odbywa się uroczyste losowanie (Słoneczna Kumulacja!), na które nerwowo oczekują wszyscy pielgrzymujący z nami mężczyźni. Nagrodą w losowaniu jest słodki ciężar niesienia tuby nagłaśniającej - niewątpliwy zaszczyt i honor dla każdego mężczyzny.
Po około trzech godzinach szybkiego marszu w temperaturze ok.30 stopni naszym oczom ukazują się dwie wieże kochłowickiego kościoła, które w naszych sercach rodzą nadzieję na to, że może jeszcze troszkę pożyjemy - tam właśnie mamy zaplanowany pierwszy odpoczynek. Każdy z nas pragnie tylko, żeby choć na chwilkę spocząć (gdziekolwiek) i napić się (czegokolwiek, byle zimne...). Jest to też czas regeneracji sił i opatrzenia pierwszych poniesionych w boju ran (ogromne, niewypowiedziane podziękowania dla pani Ani i pani Zdzisi - za wszystko!) Podobno wszystko, co dobre, szybko się kończy - tak też jest i w naszym przypadku - po około godzinie słyszymy przeraźliwy pisk gwizdka a zaraz po nim krzyk naszego fankowego Damiana: WSTAWAĆ! IDZIEMY. Jesteśmy posłuszni (jeszcze), więc wstajemy i idziemy. Po drodze mijamy liczne roboty drogowe, panów kładących asfalt i wielu innych ludzi pytających, kto idzie - na co śpiewająco odpowiadamy, że oczywiście: WYRY! WYRY! WYRY! (nie kto inny) kochają, czują, dziarsko maszerują i tak dalej, z Wyr do Częstochowy. Co jakiś czas słyszymy skierowany w naszą stronę dźwięk gwizdka i wojskowy okrzyk "NIE ROBIĆ DZIUR!", który jest zapowiedzią niewątpliwie najgorszego momentu marszu, gdyż oznacza, że musisz się zebrać w sobie i podbiec do reszty.
Po pewnym czasie dochodzimy wreszcie do Sanktuarium w Piekarach Śląskich, gdzie czekają na nas upragnione prysznice i salki katechetyczne, które na tę jedną noc staną się naszym domem. Od razu, jak to zawsze bywa, na schodach obok łazienek ustawiają się gigantyczne kolejki do pryszniców, a na dworze nasi pielgrzymi spożywają, co wyciągnęli ze swoich plecaków, regenerują siły. Pierwszy dzień pielgrzymki kończy się pogodnym wieczorem, na którym uczymy się pokazywania do piosenek, które nam towarzyszyły w czasie drogi oraz modlitwą przed figurą Matki Bożej Piekarskiej. (Muzyczne Ania i Agata dają jeszcze krótki, lecz intensywny gitarowy koncert na placu pod oknem, ale kiedy zaczynają do tego śpiewać, to już nawet najbardziej wytrwali nie dają rady...;P)
AKT II (wtorek, 23.08)
Drugiego dnia naszej pielgrzymki nasze poranne wstawanie z łóżka (a właściwie z ziemi) nie jest już tak przyjemne jak dnia poprzedniego. W tym oto dniu każdy z nas, pielgrzymów, poznaje dogłębnie anatomię swojego ciała, wyczuwając i obserwując swoje dotąd nieznane mięśnie, ścięgna i stawy. O godzinie 8 gromadzimy się w piekarskim Sanktuarium, aby uczestniczyć we mszy świętej, a zaraz po niej ruszamy w drogę. Właściwie nic się nie zmieniło od wczoraj - nasza grupa liczy tyle samo osób, co znaczy, że jeszcze nikt po drodze nie umarł. Słońce nadal grzeje, Mazik i nasi muzyczni: Ania, Misia i Agata nadal pełni energii idą, śpiewają, podskakują i tańczą. A nasi cudowni fankowi również i dziś dbają o to, by porządek był, bo porządek musi być, bo to jest PIELGRZYMKA, a nie byle co...
Po około 2 godzinach docieramy do miejsca kolejnego postoju - Brynicy, gdzie pijemy herbatę, kawę, jemy, co mamy. Tam dołącza do nas (na rowerze) ks. Krystian, nasz dawny duszpasterz (jak mówi bowiem stare czeskie przysłowie: "Ze wsi jesteś, na wieś powrócisz"), modlimy się wspólnie Anioł Pański i idziemy dalej. Po drodze oczywiście śpiewamy nasze pielgrzymkowe hity, aż docieramy pętli autobusowej przed lasem, gdzie znów krótki odpoczynek i posiłek - w lesie nie będzie naszych bagaży.
Droga przez las wydaje nam się nigdy nie skończyć. Chwilkę odpoczywamy pod drzewem i znów wędrujemy leśną drogą. Na szczęście las się kończy, zjawia się tuba i wszystko wraca do normy. Głośno, mimo zmęczenia, śpiewając koronkę do Bożego Miłosierdzia, wchodzimy do Woźnik, odwiedzając znajdujący się na rynku kościółek, skąd idziemy do szkoły - celu dzisiejszej podróży. Na miejscu jak zwykle czekają na nas pan Stasiu i pan Prezes, a razem z nimi tym razem także nasz ks. Proboszcz ( + wuszty, co nie jest bez znaczenia - specjalne, z głębi duszy podziękowania dla wszystkich sponsorów!)
Już tradycyjnie ustawiamy się w kolejkach do łazienek, a kiedy wszyscy jesteśmy świeży i pachnący gromadzimy się na sali gimnastycznej, aby po męczącym dniu troszkę się rozluźnić i pobawić. Jedziemy więc (a także biegniemy, skaczemy, płyniemy i nawet CIŚNIEMY) naszą karawaną i pokazujemy, jak to my potrzebujemy dużo bardziej Boga niż ziemi, nieba i morza. Nasze pokazywanie do tej piosenki wygląda jak ruchy szympansów w Kongo, ale ważne, że jest radość. Na koniec częstujemy się bezami i drożdżówkami przywiezionymi przez ks. Proboszcza (za które Bóg zapłać) i odmawiamy nabożnie nieszpory, a zaraz po nich kładziemy się (kto miał szczęście - na materacu, kto mniejsze - na karimacie) spać, oczywiście. W nocy ma miejsce mały epizod z miejscowymi chłopcami, którzy próbują zagadać do naszych dziewczyn, ale po przemowie Mazika z okna nawet i oni postanawiają iść spać. I tak upływa poranek i wieczór - dzień drugi naszego dzielnego pielgrzymowania.
AKT III (środa, 24.08)
Tego dnia postanawiamy wyruszyć już o 7, mając nadzieję, że najgorszy odcinek przejdziemy w mniejszym upale. Już z samego rana fankowi mają dużo pracy, wszędzie słychać ich gwizdanie i krzyki na spóźnialskich. W pewnym momencie jednak (po gwizdku nr.1, gwizdku nr.2 i gwizdku nr.3) nie wytrzymują i wybierają się osobiście po dwie spóźnialski dziewczyny (warto zaznaczyć - do najdalszego pokoju na II piętrze...) Sprawa staje się dość ciekawa, bo po chwili wracają bez dziewczyn, ale za to z ich bagażami (;P). Gdy już wyrzeźbiliśmy SZYK oraz uformowaliśmy KOLUMNĘ - wyruszamy.
Około 10 docieramy do kościoła w Starczy, gdzie ks. Piotr wespół z ks. Krystianem, celebrują Eucharystię. Zaraz po niej trwają krótkie, lecz zawzięte negocjacje dotyczące czasu trwania odpoczynku. Po wynegocjowanych 30 minutach - wyruszamy. Po 2 godzinnym marszu w żółtych chustach na głowach, w południowym słońcu, po asfalcie rozpływającym się pod naszymi stopami docieramy do kolejnej pięknej miejscowości Brzeziny Nowe - pięknej, bo to tutaj położymy się na świeżo skoszonej trawce.
Po godzinie wyruszamy gotowi, aby przejść ostatni odcinek dzielący nas od Jasnej Góry. Idziemy po ruchliwej ulicy, mijają nas samochody, ciężarówki i autobusy, a my ciągle idziemy śpiewając klaszcząc i nie możemy się doczekać, aż coś zobaczymy. I tak się po paru godzinach dzieje - przed naszymi oczami staje Jasna Góra, do której jednak ciągle zmierzamy. Wybieramy jeszcze na drodze głosowania (jawnego, demokratycznego i wolnego - przyp. red.) hit pielgrzymki 2011 ("Chcę iść jak Ty"), wyjmujemy chustki, machamy nimi, pełni radości śpiewamy, bo to już, już - Jasna Góra, gdzie czeka nas Matka, czeka nas Bóg!
Żadne rany, żadne blazy i żadne zmęczenie nie mają już znaczenia, bo oto jesteśmy! Jesteśmy, by od razu przywitać Ciebie, Tobie się pokłonić, Czarna Madonno i Tobie podziękować za Twoją nieocenioną opiekę na naszej drodze, za ten czas łaski. Aby za Twoim wstawiennictwem wypraszać łaski u Twojego Syna.
Po tej radosnej chwili, po tym punkcie kulminacyjnym - można powiedzieć - całej pielgrzymki udajemy się do Domu Pielgrzyma, by tam ochłonąć. Spotykamy się wszyscy dopiero o 21 na Apelu Jasnogórskim w kaplicy Matki Bożej. Zaraz po nim zbieramy się w kole, aby wszystkim pokazać jak jesteśmy szczęśliwi, że tutaj doszliśmy. Nie może zabraknąć oczywiście karawany i piosenki o chrześcijaninie, którego wszytkie członki ciała tańczą oraz wszystkich pielgrzymkowych hitów razem z pokazywaniem. Na tym kończy się nasz trzeci dzień pielgrzymki, przynajmniej jako wspólnoty, bo każdy udaje się do swojego pokoju (czego już nie jesteśmy w stanie opisać).
AKT IV (czwartek, 25.08)
O godzinie 9 kolejnego dnia (wystrojeni, wyspani na łóżkach) gromadzimy się w kaplicy Matki Bożej, gdzie uczestniczymy we Mszy świętej już razem z tymi, którzy przybyli z Wyr autokarami oraz z innymi pielgrzymami (między innymi z bardzo liczną pielgrzymką z diecezji łódzkiej). Zaraz po mszy udajemy się na wały, aby przejść Drogą Krzyżową. Niestety na początku nie słychać stworzonych przez nas (zapewne cudownych) komentarzy do kolejnych stacji, ponieważ z każdej strony dobiegają do naszych uszu rozważania i modlitwy innych wspólnot. Jednak kolejny raz zbieramy się w sobie, mobilizujemy siły i wyprzedzamy wszystkich innych tak, że osiągamy przestrzeń i słyszymy się doskonale. Po drodze krzyżowej strzelamy sobie super fotkę przy figurze - pamiątka przecież być musi i rozchodzimy się, by dobrze spożytkować czas wolny.
Siedząc na alejach, obserwujemy kolejne pielgrzymki docierające na Jasną Górę i machamy do nich radośnie - jedni idą z balonami, inni z chustami, jeszcze inni z kwiatami (wszystko przypomina trochę karnawał w Rio de Janeiro), lecz wszyscy z uśmiechami na ustach i niesamowitą radością w sercu, że udało im się tu dotrzeć. Naszą uwagę zwraca liczna pielgrzymka z diecezji sosnowieckiej (nie machamy, cieszymy się w duchu...). O godzinie 15 spotykamy się znów wszyscy na parkingu, by w czterdziestostopniowym upale odmówić koronkę - jest to ostatni punkt programu w Częstochowie. Po koronce wracamy bowiem do domu.
W Wyrach witają nas oczywiście ks. Edward i ks. Proboszcz. Wspólnie modlimy się na koniec, dziękując Bogu za całą pielgrzymkę - radość i uśmiech, ale także cały trud, ból i wysiłek naturalnie wpisany w trud pielgrzymowania. Po podziękowaniach skierowanych do Pana Boga pozostało już tylko podziękować ludziom - zwłaszcza tym, bez których by się nie udało, ani by się nie obyło. Za zaangażowanie, za uśmiech, za żywe świadectwo wiary. Warto wspomnieć, że podziękowania były długie, lecz przebiegały w nader radosnej atmosferze (ks. Piotr został obdarowany spodenkami - krótkimi, co by nie musiał za rok maszerować w długich i w dodatku na gumce, co by zawsze pasowały... ;P). Za rok idziemy znów - żółtą dwudziestką i już możemy się cieszyć!
największe fanki fankowych,
zawsze spóźnione
Aga & Edith
W imieniu wszystkich pielgrzymów za uwiecznienie wspomnień z tej pielgrzymki w słowie pisanym Adze i Edycie serdeczne Bóg zapłać!
AKT I (poniedziałek, 22.08)
Mamy piękny poniedziałkowy poranek. Wszyscy - zarówno mieszkańcy Wyr jak i lud pobliskich miast i wsi - zbieramy się w kościele o 7.00, by wspólnie uczestniczyć we Mszy świętej i prosić o błogosławieństwo na drogę do Częstochowy. Po uroczystej Eucharystii każdy z nas otrzymuje identyfikator ze swoim imieniem i żółtą chustę- symbol naszej pielgrzymki. Jest przy tym małe zamieszanie, ale w końcu wszyscy wychodzimy z kościoła gdzie czeka na nas ksiądz proboszcz, który błogosławi i zrasza nasze głowy chłodną wodą święconą. Ustawiamy kolumnę tuż za krzyżem, pełni optymizmu i radości, ze śpiewem na ustach, wyruszamy na Jasną Górę. Nad naszym bezpieczeństwem czuwa nie tylko Boża Opatrzność, lecz również nasi niezawodni fankowi: Adam, Damian i Klaudiusz. Mijamy domy, pola i mieszkańców idących do pracy i maszerujemy w rytm muzyki, którą serwuje nam ZAWSZE pełen energii Mazik. Przez całą drogę towarzyszy nam również radio TEREFE FM, w którym co godzinę odbywa się uroczyste losowanie (Słoneczna Kumulacja!), na które nerwowo oczekują wszyscy pielgrzymujący z nami mężczyźni. Nagrodą w losowaniu jest słodki ciężar niesienia tuby nagłaśniającej - niewątpliwy zaszczyt i honor dla każdego mężczyzny.
Po około trzech godzinach szybkiego marszu w temperaturze ok.30 stopni naszym oczom ukazują się dwie wieże kochłowickiego kościoła, które w naszych sercach rodzą nadzieję na to, że może jeszcze troszkę pożyjemy - tam właśnie mamy zaplanowany pierwszy odpoczynek. Każdy z nas pragnie tylko, żeby choć na chwilkę spocząć (gdziekolwiek) i napić się (czegokolwiek, byle zimne...). Jest to też czas regeneracji sił i opatrzenia pierwszych poniesionych w boju ran (ogromne, niewypowiedziane podziękowania dla pani Ani i pani Zdzisi - za wszystko!) Podobno wszystko, co dobre, szybko się kończy - tak też jest i w naszym przypadku - po około godzinie słyszymy przeraźliwy pisk gwizdka a zaraz po nim krzyk naszego fankowego Damiana: WSTAWAĆ! IDZIEMY. Jesteśmy posłuszni (jeszcze), więc wstajemy i idziemy. Po drodze mijamy liczne roboty drogowe, panów kładących asfalt i wielu innych ludzi pytających, kto idzie - na co śpiewająco odpowiadamy, że oczywiście: WYRY! WYRY! WYRY! (nie kto inny) kochają, czują, dziarsko maszerują i tak dalej, z Wyr do Częstochowy. Co jakiś czas słyszymy skierowany w naszą stronę dźwięk gwizdka i wojskowy okrzyk "NIE ROBIĆ DZIUR!", który jest zapowiedzią niewątpliwie najgorszego momentu marszu, gdyż oznacza, że musisz się zebrać w sobie i podbiec do reszty.
Po pewnym czasie dochodzimy wreszcie do Sanktuarium w Piekarach Śląskich, gdzie czekają na nas upragnione prysznice i salki katechetyczne, które na tę jedną noc staną się naszym domem. Od razu, jak to zawsze bywa, na schodach obok łazienek ustawiają się gigantyczne kolejki do pryszniców, a na dworze nasi pielgrzymi spożywają, co wyciągnęli ze swoich plecaków, regenerują siły. Pierwszy dzień pielgrzymki kończy się pogodnym wieczorem, na którym uczymy się pokazywania do piosenek, które nam towarzyszyły w czasie drogi oraz modlitwą przed figurą Matki Bożej Piekarskiej. (Muzyczne Ania i Agata dają jeszcze krótki, lecz intensywny gitarowy koncert na placu pod oknem, ale kiedy zaczynają do tego śpiewać, to już nawet najbardziej wytrwali nie dają rady...;P)
AKT II (wtorek, 23.08)
Drugiego dnia naszej pielgrzymki nasze poranne wstawanie z łóżka (a właściwie z ziemi) nie jest już tak przyjemne jak dnia poprzedniego. W tym oto dniu każdy z nas, pielgrzymów, poznaje dogłębnie anatomię swojego ciała, wyczuwając i obserwując swoje dotąd nieznane mięśnie, ścięgna i stawy. O godzinie 8 gromadzimy się w piekarskim Sanktuarium, aby uczestniczyć we mszy świętej, a zaraz po niej ruszamy w drogę. Właściwie nic się nie zmieniło od wczoraj - nasza grupa liczy tyle samo osób, co znaczy, że jeszcze nikt po drodze nie umarł. Słońce nadal grzeje, Mazik i nasi muzyczni: Ania, Misia i Agata nadal pełni energii idą, śpiewają, podskakują i tańczą. A nasi cudowni fankowi również i dziś dbają o to, by porządek był, bo porządek musi być, bo to jest PIELGRZYMKA, a nie byle co...
Po około 2 godzinach docieramy do miejsca kolejnego postoju - Brynicy, gdzie pijemy herbatę, kawę, jemy, co mamy. Tam dołącza do nas (na rowerze) ks. Krystian, nasz dawny duszpasterz (jak mówi bowiem stare czeskie przysłowie: "Ze wsi jesteś, na wieś powrócisz"), modlimy się wspólnie Anioł Pański i idziemy dalej. Po drodze oczywiście śpiewamy nasze pielgrzymkowe hity, aż docieramy pętli autobusowej przed lasem, gdzie znów krótki odpoczynek i posiłek - w lesie nie będzie naszych bagaży.
Droga przez las wydaje nam się nigdy nie skończyć. Chwilkę odpoczywamy pod drzewem i znów wędrujemy leśną drogą. Na szczęście las się kończy, zjawia się tuba i wszystko wraca do normy. Głośno, mimo zmęczenia, śpiewając koronkę do Bożego Miłosierdzia, wchodzimy do Woźnik, odwiedzając znajdujący się na rynku kościółek, skąd idziemy do szkoły - celu dzisiejszej podróży. Na miejscu jak zwykle czekają na nas pan Stasiu i pan Prezes, a razem z nimi tym razem także nasz ks. Proboszcz ( + wuszty, co nie jest bez znaczenia - specjalne, z głębi duszy podziękowania dla wszystkich sponsorów!)
Już tradycyjnie ustawiamy się w kolejkach do łazienek, a kiedy wszyscy jesteśmy świeży i pachnący gromadzimy się na sali gimnastycznej, aby po męczącym dniu troszkę się rozluźnić i pobawić. Jedziemy więc (a także biegniemy, skaczemy, płyniemy i nawet CIŚNIEMY) naszą karawaną i pokazujemy, jak to my potrzebujemy dużo bardziej Boga niż ziemi, nieba i morza. Nasze pokazywanie do tej piosenki wygląda jak ruchy szympansów w Kongo, ale ważne, że jest radość. Na koniec częstujemy się bezami i drożdżówkami przywiezionymi przez ks. Proboszcza (za które Bóg zapłać) i odmawiamy nabożnie nieszpory, a zaraz po nich kładziemy się (kto miał szczęście - na materacu, kto mniejsze - na karimacie) spać, oczywiście. W nocy ma miejsce mały epizod z miejscowymi chłopcami, którzy próbują zagadać do naszych dziewczyn, ale po przemowie Mazika z okna nawet i oni postanawiają iść spać. I tak upływa poranek i wieczór - dzień drugi naszego dzielnego pielgrzymowania.
AKT III (środa, 24.08)
Tego dnia postanawiamy wyruszyć już o 7, mając nadzieję, że najgorszy odcinek przejdziemy w mniejszym upale. Już z samego rana fankowi mają dużo pracy, wszędzie słychać ich gwizdanie i krzyki na spóźnialskich. W pewnym momencie jednak (po gwizdku nr.1, gwizdku nr.2 i gwizdku nr.3) nie wytrzymują i wybierają się osobiście po dwie spóźnialski dziewczyny (warto zaznaczyć - do najdalszego pokoju na II piętrze...) Sprawa staje się dość ciekawa, bo po chwili wracają bez dziewczyn, ale za to z ich bagażami (;P). Gdy już wyrzeźbiliśmy SZYK oraz uformowaliśmy KOLUMNĘ - wyruszamy.
Około 10 docieramy do kościoła w Starczy, gdzie ks. Piotr wespół z ks. Krystianem, celebrują Eucharystię. Zaraz po niej trwają krótkie, lecz zawzięte negocjacje dotyczące czasu trwania odpoczynku. Po wynegocjowanych 30 minutach - wyruszamy. Po 2 godzinnym marszu w żółtych chustach na głowach, w południowym słońcu, po asfalcie rozpływającym się pod naszymi stopami docieramy do kolejnej pięknej miejscowości Brzeziny Nowe - pięknej, bo to tutaj położymy się na świeżo skoszonej trawce.
Po godzinie wyruszamy gotowi, aby przejść ostatni odcinek dzielący nas od Jasnej Góry. Idziemy po ruchliwej ulicy, mijają nas samochody, ciężarówki i autobusy, a my ciągle idziemy śpiewając klaszcząc i nie możemy się doczekać, aż coś zobaczymy. I tak się po paru godzinach dzieje - przed naszymi oczami staje Jasna Góra, do której jednak ciągle zmierzamy. Wybieramy jeszcze na drodze głosowania (jawnego, demokratycznego i wolnego - przyp. red.) hit pielgrzymki 2011 ("Chcę iść jak Ty"), wyjmujemy chustki, machamy nimi, pełni radości śpiewamy, bo to już, już - Jasna Góra, gdzie czeka nas Matka, czeka nas Bóg!
Żadne rany, żadne blazy i żadne zmęczenie nie mają już znaczenia, bo oto jesteśmy! Jesteśmy, by od razu przywitać Ciebie, Tobie się pokłonić, Czarna Madonno i Tobie podziękować za Twoją nieocenioną opiekę na naszej drodze, za ten czas łaski. Aby za Twoim wstawiennictwem wypraszać łaski u Twojego Syna.
Po tej radosnej chwili, po tym punkcie kulminacyjnym - można powiedzieć - całej pielgrzymki udajemy się do Domu Pielgrzyma, by tam ochłonąć. Spotykamy się wszyscy dopiero o 21 na Apelu Jasnogórskim w kaplicy Matki Bożej. Zaraz po nim zbieramy się w kole, aby wszystkim pokazać jak jesteśmy szczęśliwi, że tutaj doszliśmy. Nie może zabraknąć oczywiście karawany i piosenki o chrześcijaninie, którego wszytkie członki ciała tańczą oraz wszystkich pielgrzymkowych hitów razem z pokazywaniem. Na tym kończy się nasz trzeci dzień pielgrzymki, przynajmniej jako wspólnoty, bo każdy udaje się do swojego pokoju (czego już nie jesteśmy w stanie opisać).
AKT IV (czwartek, 25.08)
O godzinie 9 kolejnego dnia (wystrojeni, wyspani na łóżkach) gromadzimy się w kaplicy Matki Bożej, gdzie uczestniczymy we Mszy świętej już razem z tymi, którzy przybyli z Wyr autokarami oraz z innymi pielgrzymami (między innymi z bardzo liczną pielgrzymką z diecezji łódzkiej). Zaraz po mszy udajemy się na wały, aby przejść Drogą Krzyżową. Niestety na początku nie słychać stworzonych przez nas (zapewne cudownych) komentarzy do kolejnych stacji, ponieważ z każdej strony dobiegają do naszych uszu rozważania i modlitwy innych wspólnot. Jednak kolejny raz zbieramy się w sobie, mobilizujemy siły i wyprzedzamy wszystkich innych tak, że osiągamy przestrzeń i słyszymy się doskonale. Po drodze krzyżowej strzelamy sobie super fotkę przy figurze - pamiątka przecież być musi i rozchodzimy się, by dobrze spożytkować czas wolny.
Siedząc na alejach, obserwujemy kolejne pielgrzymki docierające na Jasną Górę i machamy do nich radośnie - jedni idą z balonami, inni z chustami, jeszcze inni z kwiatami (wszystko przypomina trochę karnawał w Rio de Janeiro), lecz wszyscy z uśmiechami na ustach i niesamowitą radością w sercu, że udało im się tu dotrzeć. Naszą uwagę zwraca liczna pielgrzymka z diecezji sosnowieckiej (nie machamy, cieszymy się w duchu...). O godzinie 15 spotykamy się znów wszyscy na parkingu, by w czterdziestostopniowym upale odmówić koronkę - jest to ostatni punkt programu w Częstochowie. Po koronce wracamy bowiem do domu.
W Wyrach witają nas oczywiście ks. Edward i ks. Proboszcz. Wspólnie modlimy się na koniec, dziękując Bogu za całą pielgrzymkę - radość i uśmiech, ale także cały trud, ból i wysiłek naturalnie wpisany w trud pielgrzymowania. Po podziękowaniach skierowanych do Pana Boga pozostało już tylko podziękować ludziom - zwłaszcza tym, bez których by się nie udało, ani by się nie obyło. Za zaangażowanie, za uśmiech, za żywe świadectwo wiary. Warto wspomnieć, że podziękowania były długie, lecz przebiegały w nader radosnej atmosferze (ks. Piotr został obdarowany spodenkami - krótkimi, co by nie musiał za rok maszerować w długich i w dodatku na gumce, co by zawsze pasowały... ;P). Za rok idziemy znów - żółtą dwudziestką i już możemy się cieszyć!
największe fanki fankowych,
zawsze spóźnione
Aga & Edith
W imieniu wszystkich pielgrzymów za uwiecznienie wspomnień z tej pielgrzymki w słowie pisanym Adze i Edycie serdeczne Bóg zapłać!